Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trening i szkolenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trening i szkolenie. Pokaż wszystkie posty

piątek, 25 kwietnia 2014

Świerklaniec kwiecień 2014

W Świerklańcu Dola pobiegła po raz pierwszy z licencją, czyli na poważnie. Impreza bardzo udana i choć punktowanie obu biegów Doli uważam za policzek nie tylko wymierzony nam, ale w ogóle sztuce sędziowania coursingowego. Tak wiem, dość to brutalne, ale naprawdę tak myślę. Nie zepsuło nam to jednak bardzo udanego dnia zakończonego fantastycznym wieczorem w doborowym towarzystwie.
Poniżej moje filmiki (playlista) w większości z chartami polskimi plus zawsze kosmiczne charciki włoskie.
Tak czy inaczej w swoim pierwszym coursingu Dola wybiegała piąte miejsce na 13 chartów polskich biorących udział w zawodach. Z powodu niewystarczającej ilości samców do stworzenia stawki w rasie  panowie biegali z sukami, czyli tak zwany mix.


I kilka pożyczonych fotografii, których autorom składam stokrotne dzięki.


 







wtorek, 26 marca 2013

Doli pierwsze susy w oficjalnym treningu.

23 marca 2013 w Mechlinie odbył się trening coursingowy zorganizowany przez Coursing Poznań Team.
Pierwszy oficjalny dla Doli ponieważ skromną i w dalszym ciągu doskonaloną wersję sprzętu do ciągnięcia wabika zbudowaliśmy w domu już w tamtym roku i puszczaliśmy Dolę w pogoń za sztucznym kotem na naszej za wąskiej działce.


poniedziałek, 7 stycznia 2013

Struna

Spacery zimowo-wiosenno-zimowe ostatnio dostarczyły kilku okazji do spotkania z sarnami a nawet i to jest ewenement w mojej okolicy z zającem! Sarny są dużo bardziej wdzięcznym obiektem do podziwiania. Jeśli stanie się i po prostu na nie gapi to one po prostu się gapią i można tak przez długi czas. Pewnie, że potem wystarczy się ruszyć choćby i w przeciwnym do nich kierunku a one jakby sam Czort je gonił pomkną w kierunku mniej lub bardziej określonym i tylko dla nich sensownym.
Zając tak stał i gapił się nie będzie, przynajmniej nie był-się-gapił. Wyfrunął spłoszony z zakrzaczonego pola jak ścigacz poduszkowy i po mniej więcej dziesięciu sekundach znikał gdzieś 300 metrów dalej w wierzbowym gąszczu.

"Ja nikogo się nie boję! Choćby niedźwiedź... to dostoję" 
Polska ma już siedem miesięcy i zaczyna pokazywać charakterek. Już nie tak po szczenięcemu patrzy się na przodków swoich śniadania i objady. Już nie z podniesioną zdziwieniem głową patrzy na kury ciocine. Teraz głowa jest wyciągnięta w linii łopatek a struny tylnych ud drgają do rytmu łowczego instynktu. I widzę w jej oczach wyrzut, jakby chciała powiedzieć "Naprawdę nie rozumiem! O co Ci chodzi? Dobra kurka, puść to Ci ją przyniosę, nawet nie zdążysz powiedzieć "kukuryku!"".
A ja stoję obok i wiem, że smycz musi trzymać, Polska musi zostać na miejscu, że muszę ją powstrzymać a powstrzymawszy za ten tród pohamowania żądzy muszę ją nagrodzić. I sam też na nagrodę zasługuję, bo i mi "gra muzyka".

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Pokot jedzie - lata osiemdziesiąte.

Jest takie jedno wspomnienie, które zawsze unosiło się na granicy pomiędzy pewnością, że coś się wydarzyło a senną zimową marą. Było to w latach osiemdziesiątych, jestem pewien, nie mogłem popisać się wtedy jeszcze dwucyfrowym zapisem mojego wieku. Koniec jesieni. Nocną porą przykuł mnie i siostrę do okna widok jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy a ja nigdy później nie oglądałem. Jechał pokot. Wozy załadowane i obwieszone zwierzyną. Sarnie szyje przez burty drabiniaków omiatały wieś pustymi spojrzeniami podskakujących na "kocich łbach" głów. Szaraki po prostu wisiały sobie na żerdziach, nocą przez niemal zimowe okno wydawało się, że śpiące zające unoszą się w powietrzu pilnowane przez ludzi w  szeregu wiodących konwój.
Kazimierz Sichulski_Szarak
To było tak dawno temu. W czasach kiedy 15 min na zachód od domu były "góry", kilkunastometrowej wysokości wydmy - dziś to osiedle bloków. Między nimi wił się niezwykle leniwy strumyk, wujek opowiada, że on jeszcze tam łowił ryby a ja pamiętam jak taplałem się tam latem a zimą jeździło się tam na butach, dziś jest permanentnie suchy. Dziki podchodziły pod opłotki, bo były - i opłotki i dziki. Zające pryskały z pod nóg jak iskry kiedy szło się przyprowadzić krowę z łąki za domem. Sarny z małymi to nie było coś na co się człowiek gapił i bał się poruszyć żeby ich nie spłoszyć. I to nie jest widok malowany wspomnieniem kogoś kto żył w zaszytej lasem Białowieskim puszczy. Moja wieś jest niemal przyklejona do 50-cio tysięcznego miasta.

Dzisiaj. Pół roku temu ostatni raz widziałem dzika, leżał martwy w chaszczach kolo śmietnika w miejscu gdzie wznosiły się kiedyś piaszczyste everesty małoletnich. Nie wiem co go uśmierciło,  może ma to coś wspólnego z budowaną 200 metrów dalej drogą ekspresową? Węgier przeszedł koło ścierwa nawet go dobrze nie obwąchując.
Zając za domem sypia jeden, ale ostatnio go nie widziałem, zwykł pojawiać się zaraz obok wierzbowego pola. Chyba się przeniósł gdzieś na zimę, albo ten kto zastawia sidła, w które ostatnio złapał się Węgier, udusił go w potrawce.
Sarny są, wczoraj przynajmniej jeszcze były. Dziesięć sztuk trzymających się w dwóch grupach. Chociaż wczoraj było ich 5 i 2. To w sobotę było ich dziesięć.

"Coś się kończy, coś się zaczyna."
Lubię cytaty z sagi autorstwa pana Andrzeja Sapkowskiego. Ale jeśli jak powyżej to i koniecznie "Na pohybel skurwysynom."


Polska zaliczyła następny test z posłuszeństwa. Tym razem w dwóch częściach na 4+ i 4-.
Za pierwszym razem stała i gapiła się ze mną na te zwyczajne sarnie cuda a potem zaczęli z Węgrem hasać nam wokół nóg. Za drugim razem, w innym miejscu, madziarski powsinoga wpadł w zarośla. Polska nagle straciła zainteresowanie truchtaniem przed siebie. Stanęła i zaczęła obserwować chaszczate pole. Nie miejsce gdzie wpadł jej kolega, ale drugi koniec. Zawołałem ją a ona ruszyła. Podbiegając do mnie nabierała prędkości a kiedy chciałem powiedzieć "Dobry pies!" po prostu mnie zgrabnie wyminęła. W tym samym momencie sorek wyskoczył na łąkę i pognał przed siebie po zimowym polu. Polska wróciła gdy na nią zagwizdałem, bez marudzenia i oglądania się, ale ruszyła w pogoń sama, za to dostaje półtorej oceny w dół.

wtorek, 30 października 2012

Pościg.

Październikowe pogróżki zimy w tym roku obsypały nasz świat pierwszym śniegiem w życiu charcicy. Słońce nie szukało jednak schronienia za chmurnymi pierzynami, w pole więc!
Spacer w towarzystwie Węgra, jak zwykle zresztą, obfitował w gonitwy. Tym razem jednak coś się zmieniło. Pierwszy raz miała okazję puścić się w gon za nie-psem.
Wprawdzie dwa dorosłe, wypasione zające wyskakujące z szuwarów starorzecza doliny Warty, nie miały problemu z osiągnięciem schronienia w pobliskich zagajnikach to okazja do pościgu była wyborna. Dla mnie była to sposobność do sprawdzenia postępów w opanowaniu i posłuszeństwie, które staram się wpoić Polskiej. Potrzebujemy więcej prób. Choć   zaliczyła to w skali oceniam ją na staromodną "4".