poniedziałek, 10 grudnia 2012

Pokot jedzie - lata osiemdziesiąte.

Jest takie jedno wspomnienie, które zawsze unosiło się na granicy pomiędzy pewnością, że coś się wydarzyło a senną zimową marą. Było to w latach osiemdziesiątych, jestem pewien, nie mogłem popisać się wtedy jeszcze dwucyfrowym zapisem mojego wieku. Koniec jesieni. Nocną porą przykuł mnie i siostrę do okna widok jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy a ja nigdy później nie oglądałem. Jechał pokot. Wozy załadowane i obwieszone zwierzyną. Sarnie szyje przez burty drabiniaków omiatały wieś pustymi spojrzeniami podskakujących na "kocich łbach" głów. Szaraki po prostu wisiały sobie na żerdziach, nocą przez niemal zimowe okno wydawało się, że śpiące zające unoszą się w powietrzu pilnowane przez ludzi w  szeregu wiodących konwój.
Kazimierz Sichulski_Szarak
To było tak dawno temu. W czasach kiedy 15 min na zachód od domu były "góry", kilkunastometrowej wysokości wydmy - dziś to osiedle bloków. Między nimi wił się niezwykle leniwy strumyk, wujek opowiada, że on jeszcze tam łowił ryby a ja pamiętam jak taplałem się tam latem a zimą jeździło się tam na butach, dziś jest permanentnie suchy. Dziki podchodziły pod opłotki, bo były - i opłotki i dziki. Zające pryskały z pod nóg jak iskry kiedy szło się przyprowadzić krowę z łąki za domem. Sarny z małymi to nie było coś na co się człowiek gapił i bał się poruszyć żeby ich nie spłoszyć. I to nie jest widok malowany wspomnieniem kogoś kto żył w zaszytej lasem Białowieskim puszczy. Moja wieś jest niemal przyklejona do 50-cio tysięcznego miasta.

Dzisiaj. Pół roku temu ostatni raz widziałem dzika, leżał martwy w chaszczach kolo śmietnika w miejscu gdzie wznosiły się kiedyś piaszczyste everesty małoletnich. Nie wiem co go uśmierciło,  może ma to coś wspólnego z budowaną 200 metrów dalej drogą ekspresową? Węgier przeszedł koło ścierwa nawet go dobrze nie obwąchując.
Zając za domem sypia jeden, ale ostatnio go nie widziałem, zwykł pojawiać się zaraz obok wierzbowego pola. Chyba się przeniósł gdzieś na zimę, albo ten kto zastawia sidła, w które ostatnio złapał się Węgier, udusił go w potrawce.
Sarny są, wczoraj przynajmniej jeszcze były. Dziesięć sztuk trzymających się w dwóch grupach. Chociaż wczoraj było ich 5 i 2. To w sobotę było ich dziesięć.

"Coś się kończy, coś się zaczyna."
Lubię cytaty z sagi autorstwa pana Andrzeja Sapkowskiego. Ale jeśli jak powyżej to i koniecznie "Na pohybel skurwysynom."


Polska zaliczyła następny test z posłuszeństwa. Tym razem w dwóch częściach na 4+ i 4-.
Za pierwszym razem stała i gapiła się ze mną na te zwyczajne sarnie cuda a potem zaczęli z Węgrem hasać nam wokół nóg. Za drugim razem, w innym miejscu, madziarski powsinoga wpadł w zarośla. Polska nagle straciła zainteresowanie truchtaniem przed siebie. Stanęła i zaczęła obserwować chaszczate pole. Nie miejsce gdzie wpadł jej kolega, ale drugi koniec. Zawołałem ją a ona ruszyła. Podbiegając do mnie nabierała prędkości a kiedy chciałem powiedzieć "Dobry pies!" po prostu mnie zgrabnie wyminęła. W tym samym momencie sorek wyskoczył na łąkę i pognał przed siebie po zimowym polu. Polska wróciła gdy na nią zagwizdałem, bez marudzenia i oglądania się, ale ruszyła w pogoń sama, za to dostaje półtorej oceny w dół.