W poniedziałek 03 grudnia 2012 roku gościliśmy urzędnika ze Starostwa Powiatowego. Celem wizyty było sprawdzenie czy działka, na której będzie przebywał Chart Polski spełnia wymagania przepisów. Został przeprowadzony również wywiad na temat warunków w jakich pies będzie się chował (gdzie ma legowisko czy w pomieszczeniu, w którym ma legowisko jest okno - oświetlenie, czy ma stały dostęp do wody, pokarmu). Pani urzędniczka była na tyle miła na ile profesja jej pozwalała. Odmówiła wejścia do domu i sporządziła notatkę z wizji na chłodzie. Całość przebiegła gładko w miłej atmosferze wzajemnego zrozumienia. Ona rozumiała, że ja traktuję rozporządzenie według, którego pracuje jak wrzód na rzyci. Ja rozumiałem, że spełnia jedynie obowiązek, który nałożył na nią jej pracodawca. Raz tylko wymieniliśmy sprzeczne poglądy na sens całego tego wnioskowego procederu. Stwierdziła po prostu, ze według ustawodawcy jest zasadnym to całe zamieszanie z powodu kłusownictwa z chartami podając na dowód wyroki sądów jakie zapadają za takowe. Ja odparłem na to, że całe to demonizowanie chartów to propaganda zamierzchłego systemu. Ani Ona ani tym bardziej ja nie wdawaliśmy się w szczegóły na temat naszych poglądów. Na zakończenie zostałem poinformowany, że wniosek jest rozpatrzony pozytywnie i decyzja będzie dostarczona pocztą.
Tyle. Brak ekscesów związanych z załatwianiem pozwolenia nie znaczy, że zapałałem do tego projektu jakimikolwiek cieplejszymi uczuciami. Jeszcze żadne "regulacje" ograniczające nie przyczyniły się do rozwoju dziedziny, której dotyczą. Przynajmniej ja nie znam takiego przypadku.
Co do kłusowania lub psów "szkodników". Jakiś czas temu podczas spaceru nad Wartą natknęliśmy się na zagryzionego sorka. Nie zagryzł go pies kłusownika, bo sorek spokojnie gnije sobie w trawie. Jeśli chodzi o charty to w promieniu co najmniej 10km od miejsca mojego zamieszkania moja charcica to jedyna charcica. O ile mi wiadomo to 5 miesięczny szczeniak nie wychodził sobie na polowaczkę podczas mojej nieobecności w domu. Sorek padł od zębów zwykłych kundli uganiających się po okolicy. Mój znajomy ma dwa przesłodkie kundelki. Jeden stróżujący na uwięzi a drugi uwięzi nie potrzebuje, bo jego najsroższą bronią wobec czegokolwiek większego niż on sam, wydawałoby się, jest jego "wzrok kota ze Shreka". Jakiś czas temu ci dwaj kamraci wybrali się na obchód okolicy. Nadarzyła się okazja - uwięź nie wytrzymała. Owocem wycieczki były 24 - słownie dwadzieścia cztery zaduszone kury w sąsiedztwie.
Gdyby chcieć wprowadzić odpowiednik "charcich regulacji" dla ludzi miałoby to więcej sensu. "Pozwolenie na hodowanie człowieka i jego mieszańców". W końcu każdy z nas jest potencjalnym i rzeczywistym zagrożeniem dla własnego gatunku a na pewno dla wszystkich naszych braci mniejszych.